Tak oto w świetle zaistniałych sytuacji i dowodów, zamknięta w domu na siedem spustów Infinitis, zasiadła w głębokim fotelu otwierając zakurzoną księgę. Jak to bywa w tego typu opowieściach, czytelnik może sobie wyobrazić dobiegające z niej wredne i nikczemne chichoty złowrogich duchów nie zwiastujące niczego dobrego. Rzekomy kominek, znajdujący się naprzeciwko niej, nie był aż tak fascynujący jak mogłoby się wydawać. Rozżarzone węgielki skwierczały na palenisku, podrzucając w powietrze od czasu do czasu skrzące się iskry. W pomieszczeniu unosiła się mroczna, przytłaczająca aura oświadczająca iż lokatorka nie ma najmniejszej ochoty na interakcję z żadna istotą z zewnątrz. Jej twarz zdobił aż nad wyraz niepokojący szeroki uśmiech, a brwi układały się swobodnie, wygładzając twarz z wszelakich zmarszczek. Kobieta siedziała i uśmiechała się tak przerażająco w przestrzeń. Skrzydłami opatuliła swobodnie ramiona, po czym otworzyła oczy, w których czaiła się buntownicza czerwień. Framugi okienne zaskrzypiały pod wpływem gwałtownych fal wiatru uderzających o szkło, po czym rozwarły się z hukiem wpuszczając ziąb do pomieszczenia. Czarne zasłony zatrzepotały ciężko wydobywając spod nich tumany kurzu i rozrzucając je po pokoju.
Zdecydowanie, nie był to jeden z lepszych nastrojów pani Llevderlyn.
Offline